top of page
  • Zdjęcie autoraGrzegorz Pikul

O bladym świcie wylądowaliśmy w New Delhi . Wypełnianie formalności na lotnisku zajęło chwilę, ale odbyło się sprawnie, choć skrupulatnie. Każdy krok był pełen niepewności, a każdy gest wywoływał lawinę emocji - od wielkiej ciekawości, co przyniesie ta podróż, po ostrożność i brak zaufania do nieznanych nam wcześniej realiów tego kraju. To był moment, w którym jednocześnie chciałem się zanurzyć w tę niezwykłą kulturę, ale też zachować zdrowy dystans i ostrożność. Przed nami otwierały się nieznane, a ja byłem gotowy na każdą niespodziankę, jaką Indie miały do zaoferowania. Tak mi się wtedy wydawało.



Karty płatnicze na lotnisku nie działały. Gotówka ratuje takie sytuacje “zawsze” i zawsze jest w cenie. A na pewno w Indiach. Po wyjściu z lotniska... biało... smog jakiego jeszcze nigdy nie widziałem... tu się chyba coś pali..... Ale nic to, idziemy dalej. Szybko dostrzegł nas taksówkarz - mistrz wątpliwych sztuczek. Po chwili namysłu, skierowaniu wzroku w lewy, górny róg - powiedział.... “Szefie , 40 euro, a dostanie pan przejazd do hotelu”. Pierwszy taksówkarz okazał się był cierpliwym skurczybykiem... Nie wiedziałem wcześniej - jak ceny w Indiach potrafią zaskoczyć i są całkowicie nierealne. Odmówiłem z uśmiechem. Kiedy drugi taksówkarz, z furią w oczach i uśmiechem, który przypominał osiedlowego zawadiakę, rzekł: "Za 10 euro zabiorę cię do hotelu, ale najpierw zapytam, kto wam doradził ten hotel? To jest dzielnica, pełna narkomanów, prostytucji i bandytów.” Poirytowany zrozumiałem, że to będzie dzień pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji. Idziemy z buta, przecież to tylko kilometr...to tylko 10 minut... tak pokazują wszystkie mapy a właściwie jedna. I szliśmy ten kilometr, później drugi i trzeci a każdy napotkany przechodzień wskazywał do przodu i do przodu. Hotelu nie było tam, gdzie miał być. Eh... bierzemy taxi. 100 rupi.... czyli 5 ziko pod same drzwi..


Po dotarciu do hotelu, postanowiliśmy wyruszyć na zwiedzanie. Złapaliśmy hotelowy internet, wezwaliśmy tuktuka i ruszyliśmy na naszą pierwszą przygodę. Qutub Minar, majestatyczny minaret z XII wieku, wznoszący się wśród otaczających go zabytków, jawi się jak pomnik przeszłości w dzisiejszych Indiach. Jego olśniewająca wysokość i misternie rzeźbione detale przykuwają uwagę każdego odwiedzającego. Początkowo wzniesiony jako wyraz zwycięstwa muzułmańskich władców nad hinduistycznymi mocarstwami, dziś stanowi jedno z najbardziej imponujących dzieł architektury islamu w Indiach. Malownicza Champa Gali to uliczka przesiąknięta atmosferą kreatywności i inspiracji. Otoczona kawiarniami, artystycznymi sklepikami i lokalnymi galeriami, przyciąga zarówno turystów, jak i miejscowych. Spacerując jej wąskimi uliczkami, można natknąć się na rzemieślników tworzących ręcznie robione przedmioty, artystów malujących obrazy na ulicy oraz małe kawiarenki serwujące tradycyjne indyjskie przysmaki. Po powrocie postanowiliśmy zwiedzić okoliczną dzielnicę, w której znajdował się nasz hotel. To była podróż w nieznane - pełna kolorowych sari, krów i ludzi noszących bagaże na głowach. Tam zrozumiałem, że w Indiach nawet codzienność ma swój surrealistyczny urok. Chociaż był to pierwszy dzień, wycieczka ta była dla nas wyzwaniem. Po całym dniu podróży z Polski, zmęczeni i przytłoczeni wrażeniami, trafiliśmy od razu w wir życia w nowym miejscu. To nasze oczekiwania były zbyt duże. Dopiero w trakcie tego pierwszego dnia zdałem sobie sprawę, że Indie to kraj, który trzeba poznać stopniowo, że nie można przyjechać tu zbyt emocjonalnie naładowanym. A teraz, gdy już poznaliśmy pierwsze smakowite kąski tego kraju, musimy wyjechać. Jutro ruszamy w kolejny etap naszej podróży. Wrócimy tu za miesiąc. A ja nie mogę się doczekać, aby odkrywać Indie z większym spokojem i zrozumieniem.

4 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page